top of page
Bieszczady 2013.

 

 

"W momencie, kiedy staje się na wierzchołku, nie ma wybuchu szczęścia - szczęście przeżywa się, gdy wszystko pozostaje jeszcze przed tobą, kiedy wiesz, że do celu masz jeszcze kilkaset, kilkadziesiąt metrów, gdy jesteś tuż przed. To właśnie jest czas szczęścia".                                            
Jerzy Kukuczka

 

Biesy, czady, my i Browar, czyli obóz wędrowny Bieszczady 2013

Tegoroczny obóz wędrowny przeszedł już do historii, a choć nie było biesów, ani czadów, to byliśmy my i… przyjaźnie do nas nastawiony Browar. Już w dniu przyjazdu przywitał nas w schronisku w Kalnicy niczym gospodarz serdecznie i radośnie , towarzyszył nam przez pierwsze cztery dni, a potem spaliły na panewce wszystkie nasze tajemne plany zapakowania go do plecaka Tomka i zabrania ze sobą. Został, my zabraliśmy do plecaka chleb, pasztet, nutellę i poszliśmy dalej…

Ale po kolei. Jak przystało na świeżo upieczonych turystów, w pierwszym dniu przeszliśmy prawdziwy chrzest bojowy i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ledwo wyszliśmy z Komańczy na szlak, zaczęły się kłębić nad nami chmury, z których wkrótce lunęło jak z cebra, a my zamiast podziwiać piękne Jeziorka Duszatyńskie mieliśmy tylko jeden cel – jak najszybciej schronić się w jakimś cywilizowanym miejscu, co w Bieszczadach jest nie lada wyzwaniem. Choć udało nam się po ponad dwugodzinnym marszu w ulewnym deszczu dotrzeć do studenckiej bazy namiotowej Rabe, byliśmy przemoczeni do suchej nitki (buty suszyły się na słońcu cały następny dzień), tak więc kolejnego dnia zamiast dalej wędrować głównym szlakiem beskidzkim, wybraliśmy się śladem nieistniejących już wsi bieszczadzkich do wioski Zawój, która po II wojnie światowej została wysiedlona i zniknęła z powierzchni ziemi. Dzień miał być „lajtowy”, a okazało się, że zrobiliśmy ok. 16 km i zdobyliśmy 18 pkt. GOT.

Buty wróciły do stanu używalności, więc kolejny dzień odbył się zgodnie z planem, a był to zarazem nasz ostatni dzień pobytu w Kalnicy, bo już następnego dnia po czułym i łzawym pożegnaniu Browara ruszyliśmy na Smerek i Połoninę Wetlińską, by zejść do Berehów Górnych i stamtąd busem szkolnym (dziękujemy ks. Krzysztofowi nie tylko za obecność , modlitwę, prowadzenie busa, ale również za klamkę) przejechać do naszego kolejnego miejsca pobytu w samym sercu Bieszczad - Ustrzyk Górnych. Ustrzyki Górne, to jedna z miejscowości, gdzie diabeł mówi dobranoc, trzy domy na krzyż, piękne góry dookoła i niesamowite nocne niebo ze spadającymi gwiazdami. W tak uroczym miejscu spędziliśmy pięć kolejnych dni realizując w całości zmodyfikowany odrobinę program naszego obozu.

Na początek zdobyliśmy Bukowe Berdo i Tarnicę (1346 m n.p.m.) – najwyższy szczyt polskiej części Bieszczad. W niedzielę nasza grupka pomniejszyła się ,wyjechał Tomek, który został powołany do kadry szermierczej i musiał wziąć udział w zgrupowaniu, a my ponieważ słońce prażyło niemiłosiernie zamiast w góry pojechaliśmy nad Solinę (stan czystości wody zbadała Klaudia B. przy pomocy swojej nowej niegdyś białej, po kąpieli szarej koszulki).

Dzień nad wodą rozleniwił nas bardzo, ale kierownictwo okazało się nieubłagane i już następnego dnia kadra pogoniła nas w góry. Zapadła nam głęboko w pamięć poniedziałkowa niełatwa, ale dla większości z nas najpiękniejsza na obozie trasa przez Szeroki Wierch, Halicz, Rozszypaniec i Przełęcz Bukowską do Wołosatego (32 pkt. GOT – istny hardkor).

We wtorek schodząc z Wielkiej Rawki spotkaliśmy na szlaku… ks. Dyrektora, który postanowił spędzić z nami ostatnie dni obozu. Niektórzy tak ucieszyli się na widok ks. Dyrektora, że czterokilometrowy odcinek asfaltowej drogi pokonali biegiem.

Opowieściom nie było końca…

Ostatnia obozowa trasa to Połonina Caryńska, a potem już ruszyliśmy do Polany, gdzie korzystaliśmy z gościnności salezjanów , nawiasem mówiąc przy jednym stole zasiedli z nami wszyscy trzej (dwaj byli i obecny) dyrektorzy naszej szkoły. Wieczorna msza św. i ognisko do późnych godzin nocnych były zwieńczeniem naszego tegorocznego obozu, który z całą pewnością można uznać za udany.

 

A.Jarominek

 

bottom of page